Droga do Buwu zaprawdę długą była. Rano fr z Ewą. Potem na piechotę Nowym Światem. Genialny pomysł zapisania się na USG tarczycy w alfie - zrealizowany. Jeszcze genialniejszy - spontanicznego pójścia na jogę na Foksal - takoż. W dodatku ekstra ta joga. Wychodząc z jogi niestety upłynniam 110 PLN w sklepie-galerii obok. Ehh. Wszystko z przeceny, wszystko okazyjne: dwa notesy po 15 zeta każdy, jeden z okładką z ziarenek kawy, drugi z kory, serwis do herbaty za 60 pln, to przecież wyjątkowa okazja, i czarka z łupiny kokosa. Niezbędne mi to wszystko jest. W dodatku nie mam się jak zabrać, więc zostawiam u pani i umawiam się że odbiorę za tydzień. Oraz opowiadam pani o targach w Lizbonie i już prawie ją przekonuję, że muszą na nie pojechać, a miminie ze sobą wziąć. Maniaaaaaaaaaaaaaa. Zakaz wstępu na targi w związku ze związkiem. Z Foksal po drodze na UW wstępuję do naleśnikarni. Uwalniam trzy książki, zabieram do torby ekologiczny talerz z otrębów dla Szczeża.
Wreszcie docieram do BSS na UW i nawet udaje mi się to przed zamknięciem. Pan drukuje ZUA od ręki. Azymut: Buw. W tymże najpierw załatwiam sprawę książek Ani: oddaję, notuję zawrotną kwotę, idę do reklamacji podpytywać o treść podania. Potem z Fedrą zalegam na trawie, dzwonię do taty, że będę tu czytać. A następnie patrzę w niebo i zmieniam zdanie. Jednak do domu, bo zaraz lunie. Pada po kropelce - do domu dojeżdżam, jestem tak zmęczona, że nic tylko paść. Fedry przeczytałam w sumie ze 30 stron, nie więcej. Mówiłam już gdzieś, że mania męczy, prawda? Męczy, zaiste.
Ojciec dzwoni, umawiamy się na Powązkach. Spacer w deszczu na imieninz Babci Hali. Umyłam grób Babci i Izy, błogosławiony deszcz, a Miś nawet za bardzo nie marudził. Rozstawiliśmy chryzantemy po kątach, wiśniową u Joasi, rudą u Izy, żółtkę u Babci i drugą rudą u wujka Witka. Azymut: dom. Stajemy na Burakowskiej, oprowadzam tatę po tajemniczym ogrodzie, prowadzę do Red Onion i pokazuję dobra wszelakie. Podobało się! Wreszcie doczłapujemy do domu z paką pod pachą. Do wieczora Miś walczy z materią elektroniczną, a ja robię jeść: makaron z cukinią i pomidorami, mniam mniam. Jej, jak ja dawno niczego nie ugotowałam! No i potem jak zwykle, czyli ja padam na nos, a tata już zaraz wychodzi. Nie jest źle, kładę się ciut po 23. Z działającym ruterem i nowiutkim monitorem, na którym udało się osiągnąć właściwą rozdzielczość. Do przodu!
piątek, 22 maja 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz