Na okoliczność nieoczekiwanego spotkania z promotorem (sic!) uciekam z drugiej połówki tragicznego pieprzenia o Herodocie. Ale niewiele ustalamy niestety. Czyli staje na tym, na czym stało - że koncepcja się urodzi w trakcie pisania. I dr WO wzrusza się niezmiernie zobaczywszy swe nazwisko na sformatowanej przeze mnie stronie tytułowej, oraz deklaruje gotowość wypełnienia formularza w trosce o dalsze promgr poprawianie mi humoru. Nie jest źle, mogło być gorzej.
Wieczorem czytam Horace, Ode 1.11 by Michael Gilleland (konteksty u innych - ważne!).
środa, 4 marca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz