niedziela, 26 kwietnia 2009

Prawie po raz ósmy

Dobre chęci były, po obu stronach. Okoliczności nazwijmy to - wyższe, lub też niższe. Sama na placu boju nie bardzo się posunęłam do przodu, ale za to zrobiłam Dużo Pożytecznych Rzeczy. Np. schowałam słowniki do biblioteki po wczorajszych warsztatach, a to oznaczało konieczność definitywnego jej przemeblowania (dlaczego to działa tak, że wyjąć książkę można zawsze, ale włożyć z powrotem już niekoniecznie? kto podkrada miejsce na półkach?). Dawno to już trzeba było zrobić, i na chwilę jest ładnie i nic nie spada znikąd na głowę. Powiesiłam na biegunach sprawozdanie z dnia wczorajszego. I sprzątnęłam chlewik króliczy (sic!) z wymyciem kuwety (sik!) włącznie, wyniosłam śmieci (sic, sic, sic!) i pobawiłam się dla odmiany tym razem w ogrodniczkę. Na świeżym powietrzu. Oraz uwaga uwaga przed chwilą zapłaciłam zaległe rachunki, te bardziej (z pogróżkami) i te mniej (kwietniowy telefoniczny, tylko 2 dni po czasie!). Nie zapomniałam też łyknąć prochów i się nakarmić całkiem a całkiem pożywną strawą, co za sprawą Lipki znalazła się w piątek mojej lodówce. Aaa, last but not least: odbyłam telefoniczne konferencje z każdym z rodzicieli oraz z wyżej wspomnianą Lipką i do tego imieninowo ścignęłam wuja Mara, składając w imieniu Szczeżujstwa zamówienie na mlecza. Gdyby mi się jeszcze raport towerowy napisał, to mimo braku postępów naukowych byłabym dniem dzisiejszym w pełni usatysfakcjonowana. Miłe, drogie Samosię...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz