Rano powieki ciężkie okrutnie i zapałki daleko. Czekając na smsa korzystam więc z grasse matinee. A tu nic. Hm. Może ją coś wessało? Postawa naukowa nakazywałaby nie zważając na okoliczności usiąść do Horacego. A tu duch ochoczy, ale ciało słabe... buuu :(
Po południu dzwoni ojciec, że jeszcze grzebie w przyszłościowo Aninym laptoku, i czy może jeszcze chwilę pogrzebać. Ja mu na to, że delikwentka póki co zaginęła w przestrzeni kosmicznej. Sprawdziwszy zaś misiowymi palcami przez telefon maila odkrywam pytanie z czwartku, com je nieświadomie zignorowała: zlotowlosa izoldo / czy my w sobote sie bedziemy doksztalcac czy w niedziele? pokrecilo sie mi. Przepraaaszam! Eh, ciężko, ciężko, gdy netu w domu brak. Odwyk jakiś, czy co? Tata zadowolony wraca do zabawy laptokiem, ja zdegustowana brakiem swej naukowej postawy i trochę zaniepokojona nieznanym losem współtowarzyszki niedoli idę na spacer na Powązki. Pachnie wiosną.
Tę niemoc warto by odpracować jakoś, bo za tydzień święta i znowu kicha. Coś nam się grupa wsparcia rozjeżdża.... ale wiosna jest i poprawimy się. Howgh. Niniejszym postanawiam.
niedziela, 5 kwietnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz