W BUWie najpierw maniakalnie szaleję na konferencji żabojadzkiej i bezwstydnie obżeram z cateringowego obiadu ambasadę Francji, w międzyczasie nagabując spotkanych nativów o dylemat, z którym pozostawił mnie w czwartek dociekliwy uczeń (jak Francuzi mówią "wio" i "prrr"? - no jak? bo ja już wiem!). Potem uznaję występ konferencyjny za zakończony i docieram do czytelni. Składam 2 rewersy, przynoszę stertę czasopism i książek z wolnego dostępu. Pilnie przepisuję przekład Koreckiego z "Ogrodu", xeruję nic nie wnoszący artykuł Lama z „Metafory”, oglądam inne (potrzebne mi dla odmiany) artykuły i nie mogę się zdecydować czy je skserować czy nie. Bo mi się majaczy, że w BN tańsze ksero, to może lepiej w BN? Ale czy się opłaca chodzić tam jeszcze raz i wypisywać rewersy żeby oszczędzić parę zeta? No nie opłaca się. Ale nie mam pieniędzy... Uch, w obliczu tego impasu nie do pokonania odkładam więc pracowicie przyniesioną stertę na wózek. Ehhhhh, neuroprzekaźniki, uspokoić się proszę łaskawie, bo ja tu chyba jakąś energię wytracam.
piątek, 6 marca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz